Jako, że jeszcze koniuszkiem stopy jesteśmy w okołoświątecznonoworocznych spotkaniach rodzinnych, opowiem Wam, jak udało nam się przejść przez to całe zamieszanie bez uszczerbku na zdrowiu.
Django ma do czynienia z dziećmi od kiedy był małym szczeniaczkiem. Urodził się, kiedy córeczka mojego brata miała półtora roku. I tak, z jednej strony mamy 2 i 4 latki, a z drugiej 5, 9 i 10 latki. Mówiąc bardzo ogólnie, Chudy uważa, że dzieci nie są takie złe. Można czasem z nimi poganiać, rzucą zabawką, bądź pomiziają, jak Magda pozwoli. Jednak są dwie rzeczy związane z małymi ludźmi, które swoją strasznością dorównują dronom (Czy opowiadałam Wam o dronach? Jeśli nie, koniecznie przypomnijcie mi o tym!) - krzyk i tupiące, szaleńcze bieganie. Jak sobie z tym radzimy, kiedy dzieci każdy argument odrzucają w mniej niż 5 sekund?
1. Dziecko + pies = kontrola, kontrola, KONTROLA.
Django nigdy przenigdy nie zostaje sam na sam z dziećmi. Tam, gdzie są dzieci i pies, zawsze jestem ja lub Jarek. Dzieci nie dotykają psa, kiedy nie jesteśmy obok. Mniejsze dzieci siadają u mnie na kolanach i ja trzymam ich rączkę, kiedy głaszczą psa. Tu najważniejsze jest bezpieczeństwo. Dziecka i psa. Mój brat zawsze jest zszokowany, kiedy mówię, że Django może ugryźć - przecież to taki miły, spokojny i dobrze wychowany piesek. Zgadza się, jednak nawet najbardziej spokojny i wychowujący się z dziećmi od szczenięcia pies może ugryźć, kiedy dziecko zada mu ból, przestraszy go lub zrobi coś dziwnego, czego pies totalnie się nie spodziewał. I nie będzie to świadczyć o agresji psa, a o tym, że się przestraszył lub prawidłowo zareagował na ból. Dlatego dorosły ZAWSZE musi kontrolować sytuację i bardzo uważnie obserwować psa oraz sygnały, które wysyła.
2. Edukacja.
Od początku, kiedy Django pojawił się w naszej rodzinie, a dzieci są w stanie przyswajać informacje, uczę ję, jak powinny zachowywać się wobec psa, oraz co on czuje i pokazuje swoim ciałem. Wiedzą, że to pies podchodzi do człowieka pierwszy a nie człowiek biegnie do niego z wyciągniętymi rękoma. Opowiadam o tym, co oznacza, gdy pies się oblizuje i odwraca głowę, a co, jak sztywnieje i zamiera. Mówię (i pokazuję), dlaczego psy nie lubią być głaskane po głowie, ostrzegam, że kiedy pies leży, śpi albo je, to ABSOLUTNIE nie wolno mu przeszkadzać, oraz uświadamiam, o wszystkim tym, co nam, dorosłym wydaje się oczywiste, a dla dzieci jest okryciem na miarę Ameryki. Dzięki temu, nasze rodzinne dzieci wiedzą jak zachować się nie tylko wobec Django, ale każdego napotkanego psa.
3. Stacja dokująca.
Mamy z Django do siebie ogromne zaufanie. On czuje się przy mnie bezpiecznie i wie, że nie pozwolę zrobić mu krzywdy. Pracowaliśmy nad tym od samego początku. I tak, świetnie wie, że kiedy czuje się niekomfortowo i nie chce, by dzieci były blisko niego, wystarczy, że do mnie przyjdzie lub schowa się za moimi nogami, a żaden mały człowiek się do niego nie zbliży. I dzieci również wiedzą, że kiedy Django do mnie przychodzi, to znaczy, że potrzebuje spokoju i absolutnie nie można wtedy do niego podchodzić. Niesamowite jest widzieć, jak pies z ufnością idzie do Ciebie kiedy chce mieć spokój, bo wie, że nigdy PRZENIGDY nie wystawiłaś go do wiatru.
4. Bezpieczna baza.
Od małego Django jest uczony, że niezależnie od tego czy jest to nasze mieszkanie, czy jakikolwiek dom, w którym aktualnie się znajdujemy, ma swój odosobniony pokój lub ciche miejsce, gdzie może pójść, żeby się przespać lub wyciszyć. Najczęściej jest to pomieszczenie gdzie śpimy i gdzie są nasze rzeczy. Kiedy my musimy siedzieć przy stole a dzieciaki akurat mają fazę na testowanie nowych czadowych zabawek, wiem, że mogę zaprowadzić Dja do pokoju, a on tam się wyciszy albo prześpi. Nie traktujemy tego, jako kary, a jako bezpieczną bazę, do której często sam się udaje, kiedy chce odpocząć.
5. Psia chwila.
Już nikogo z naszych bliskich nie dziwi, że w pewnym momencie rodzinnego spotkania znikamy całą trójką na kilkadziesiąt minut. Wsiadamy wtedy w samochód i jedziemy do pobliskiego parku, lasu, na polankę i robimy sobie spacer, podczas którego Django może sobie pohasać, wyluzować, a nasze uszy odpocząć od nadmiaru decybeli.
Tych kilka na prawdę prostych zasad sprawia, że spotkania rodzinne nie są koszmarem dla naszego Chudeła, a my nie jesteśmy sfiksowanymi na punkcie własnego psa czubkami, którzy trzymają go w złotej klatce i nie pozwalają się nikomu do niego zbliżyć. Najważniejsze to mieć oczy dookoła głowy, być świadomym, jak trudna ta sytuacja może być dla psa i ustalić z rodziną jasne zasady, które będziemy egzekwować nie bojąc się, że ktoś się na nas obrazi bądź uzna za wariata. To my wprowadzamy psa w tę sytuację i to my jesteśmy odpowiedzialni za jego komfort i bezpieczeństwo. I bezpieczeństwo osób z nami przebywających.
A Wy, jakie macie doświadczenia z rodzinnych spotkań? Podzielcie się nimi na moim fanpage'u.
Mag!